14 października obchodzimy w Polsce święto, które potocznie nazywamy Dniem Nauczyciela. Tak naprawdę jest to dzień, który upamiętnia rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej. Komisja Edukacji Narodowej, w skrócie KEN, której pełna nazwa brzmi Komisja nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mająca, była centralnym organem władzy oświatowej, zależnym tylko od króla i Sejmu.
KEN powołano do życia na Sejmie Rozbiorowym 14 października 1773 r. na wniosek króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król otrzymał zgodę na powołanie KEN-u od rosyjskiego posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego Ottona Magnusa von Stackelberga.
Tyle mówi historia. We współczesnej Polsce, święto to ustanowiono 27 kwietnia 1972 r., jako Dzień Nauczyciela. Od 1982 r. na mocy ustawy (Karta Nauczyciela) obchodzone, jako Dzień Edukacji Narodowej.
Wszyscy chyba pamiętamy ten dzień w szkole. Atmosfera odrobinę luźniejsza, lekcje traktowane łagodniej. Apel, wierszyki, piosenki śpiewane przez szkolny chór, a później w klasach kwiatki, upominki dla nauczycieli. W każdym razie tak to wyglądało w mojej szkole. Głównie takie uroczystości odbywały się w szkole podstawowej. W liceum ten dzień był najczęściej dniem wolnym od zajęć dydaktycznych.
Ciekawym jest fakt, że dawało się nauczycielom w ramach upominków kosmetyki. Były to dezodoranty i nawet mydła. Do dziś pamiętam, jak mama wysłała mnie do sklepu po mydło dla wychowawczyni. Miałem kupić takie wiecie droższe, bardziej luksusowe mydło „CAMAY”. Może ktoś pamięta jeszcze to mydło… Uwielbiałem jego zapach. Na miejscu w sklepie okazało się, że nie ma tego mydła, więc co zrobił (wtedy) mały Kubuś? Oczywiście kupił mydło, ale dwa „Kajtki”. W końcu były tańsze 🙂 No cóż. Wychowawczyni dostała tylko sam kwiatek. Bez mydła. Takie tam wspominki.
Nauczycieli miałem różnych. Jak każdy chyba. Każdego wspominam indywidualnie. Kilku nie zapomnę nigdy, bo byli najlepszymi nauczycielami pod Słońcem. Innych, bo dawali mocno w kość. Nauczycielem, którego wspominam najcieplej ze wszystkich, była moja wychowawczyni z podstawówki w klasach IV-VIII. Tak, jestem starej daty i chodziłem do 8-letniej szkoły podstawowej. Była prześwietnym historykiem. Opowiadała z ogromną pasją. Lekcje przenosiły mnie w czasy, o których była mowa. To dzięki Niej moja miłość do historii okazała się być trwała. Skończyłem studia historyczne.
Jeśli chodzi o nauczycieli językowych, to szczerze powiedziawszy, kiedy liczyłem ilu ich miałem, to zabrakło mi palców u obu rąk. Statystyki pokazują, że w swojej „karierze” nauki języków obcych miałem: 5 nauczycieli do języka angielskiego, do języka niemieckiego 2, do łaciny jednego, do języka francuskiego jednego (przygoda z francuskim trwała trzy lekcje), a do języka włoskiego aż 6. Dorzucamy 4 nauczycieli języka hiszpańskiego.
O nauczycielach języka angielskiego nie chce pisać, bo to nudna historia i w ogóle chętnie zapomnę ją szybko. Za to w pamięci na długo pozostanie nauczyciel niemieckiego. Język niemiecki miałem z bardzo przyjemnym nauczycielem. Poza tym lubiłem uczyć się tego języka. Brzmi dziwnie, prawda? Kiedyś wrócę jeszcze do nauki niemieckiego. To, obok historii, jedyny przedmiot w mojej edukacji, z którego najniższa ocena to była „4”. Zdarzyła się raz jedynka z niemieckiego, ale tylko, dlatego, że solidarnie całą grupą oddaliśmy czyste kartki na sprawdzianie. Ja się nie przejmowałem, bo i tak wiedziałem, że poprawię tę ocenę. Mina nauczyciela bezcenna i z bólem serca wstawiała mi do dziennika jedynkę. Do dziś mam wszystkie zeszyty do niemieckiego i są pamiątką po nauce pod kierunkiem tak wspaniałego nauczyciela.
W czasach liceum odkryłem łacinę. Język tajemniczy, ale przez skórę czułem, że pokocham go w przyszłości. Kiedy szedłem na studia historyczne, wiedziałem, że będę mieć przez dwa lata lektorat języka łacińskiego. Trafiłem na chyba najlepszego łacinnika na Uniwersytecie Łódzkim. Prowadził wykłady w sposób, w który nie wyobrażałem sobie, że można tak pięknie i barwnie opowiadać o łacinie. Dzięki Niemu niestraszne były wszystkie koniugacje, milion końcówek przy deklinacjach, nauka konstrukcji accusativus cum infinitivo, ablativus absolutus. Pomnikowe było wyłożenie trybu coniunctivus. Tryb ten znany jest uczącym się języka włoskiego pod nazwą congiuntivo. Według mnie łacinę albo się kocha, albo nienawidzi. Nic pośrodku nie istnieje.
Jak wspomniałem, nauczycieli do języka włoskiego miałem najwięcej. Chciałbym się jednak skupić na ostatnim nauczycielu (a w sumie na dwóch), z którymi mam przyjemność uczyć się od 2010 r. W sumie to trafiłem na Nich przez przypadek. Zrezygnowany niepowodzeniami w poszukiwaniu konkretnej, podkreślam konkretnej szkoły językowej, koleżanka zapytała mnie, czy nie chce może numeru telefonu do jej koleżanki, która otwiera szkołę języka włoskiego w moim mieście. Oczywiście, że chcę. Dzwonię. Słyszę tylko bicie swego serca. „Halo, słucham!”…”Dzień dobry, dostałem ten numer od koleżanki X i chciałem zapytać, czy mógłbym się zapisać na zajęcia włoskiego?”. Odpowiedź była twierdząca. Krótka rozmowa gdzie się uczyłem, na jakim jestem etapie i czego oczekuję. I słyszę: „Czyli jest Pan pewien, że chce robić 500 ćwiczeń na preposizioni?”…yyy…no tak, jestem pewien. „Ale na pewno? Bo wie Pan, to nie przelewki, jak coś robimy do dobrze”. Uff, w końcu jakieś konkrety. I tak rozpoczęła się nauka języka z super nauczycielem włoskiego, Agnieszką. Przez telefon miałem obiecane 500 ćwiczeń na preposizioni. Zapewniam Was, że było ich chyba tysiące. Zajęcia zawsze barwne, ciekawe, milion materiałów. Zawsze podziwiałem cierpliwość Agnieszki, kiedy po tylu latach nauki czasem zapomni się jakiegoś podstawowego słowa czy konstrukcji. Łopatą nałoży do głowy, ale nigdy nie pozostawi pytania bez odpowiedzi. Wiem, co piszę o cierpliwości Agnieszki. Kiedy już totalnie zblokowałem się na jednych zajęciach dotyczących przyimków miejsca. Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Korek w gardle i koniec. Wtedy Agnieszka przyniosła tablice z przyimkami, które przeznaczone są dla przedszkolaków. I co? Pomogło! Dziękuję za to. Obok Agnieszki, na straży języka włoskiego w szkole „Laurea”, stał także Luca, mąż Agnieszki. Bardzo sympatyczny Włoch, który z anielską cierpliwością „rozgadywał” naszą grupę. Czasem opornie nam to szło i pewnie w duchu mówił sobie „Oh Dio! Questo è facile!”. Mimo to nie poddawał się i zawsze z uśmiechem na ustach mówił „Perché?”. Do listy nauczycieli języków obcych należy w tym miejscu dodać także Asię i Adama, Patryka oraz p. Natalię. Nauczyciele hiszpańskiego. I choć najkrócej z nich wszystkich, zajęcia miałem z Patrykiem, to wiem, że drzemie w nim potencjał na dobrego nauczyciela.
To najlepsi nauczyciele językowi, jakich Los postawił na mojej drodze. To dzięki ich zaangażowaniu w nas, uczniów, we mnie, jestem tu, gdzie jestem, czyli piszę blog o Włoszech i o historii języka. Nie zabili we mnie miłości do włoskiego. Wręcz przeciwnie. Podlewają regularnie to ziarenko zasiane kilka lat temu w mojej głowie. Za to wielkie GRAZIE MILLE.
Czy jest idealny nauczyciel? Pewnie nie. Ale idealny może być dla nas ten, którego polubimy, zaufamy mu. Sam z wykształcenia jestem nauczycielem. Kiedyś chciałem nawet bardzo uczyć historii w szkole. Los pokierował moim życiem trochę inaczej, ale wiem, że dobrze się stało.
Co prawda dziś sam już mam za sobą prawie trzyletnią przygodę z byciem nauczycielem języka włoskiego, to nadal uczę się go i kształcę w tym kierunku, idąc choćby na studia filologiczne. To bardzo trudna praca. Marzenia o uczeniu nie zawsze mają pokrycie w rzeczywistości. Niemniej jednak kocham to, co robię i sprawia mi to ogromną radość. Chciałbym, aby kiedyś i mnie miło wspomniano 😀 wiem, wiem, jeśli będę mniej naciskać na pronomi diretti i indiretti to droga do miłych wspomnień otwarta hihi. W mojej ocenie dobry nauczyciel to ten, z którym można porozmawiać na luzie w czasie zajęć, który nie będzie „terroryzował” ucznia za jego niewiedzę, zapominalstwo. Uczeń nie będzie bal się odezwać, zapytać nawet milionowy raz o to samo. Osobiście wolę usłyszeć milion razy pytanie o to samo słowo, niż strach ucznia „że znowu nie wiem, nie zapytam, bo mnie opierdzieli”. Nie! Zdecydowanie ja tak nie mam. Najwyżej czasem wspomnę, ile to już czasu to wałkujemy, ale aż w końcu się nauczymy. Nie pędzę z materiałem w książce jak szalony, nie przerabiam książki od A do Z, podręcznik jest bazą, nie przymusem, że jak nie zrobimy podręcznika w rok, to tragedia. Żadna tragedia, uczeń ma się nauczyć, a nie przerobić książkę. Wielu nauczycieli o tym zapomina. Wiem, co mówię – niestety. Dobry nauczyciel to też taki, który nie wstydzi się powiedzieć „nie wiem, nie pamiętam, sprawdźmy to wspólnie albo ja sprawdzę na następne zajęcia”. Nie jesteśmy chodzącymi słownikami, translatorami.
To moja opinia na temat dobrego nauczyciela. Czym nim jestem? Wiele mi brakuje do bycia dobrym. Zresztą to i tak tylko moi uczniowie mogą się wypowiedzieć w tym temacie. Ja nie mam do tego prawa, aby sam siebie oceniać.
A jakie są Wasze wspomnienia dotyczące nauczycieli językowych? Albo nauczycieli w ogóle? Jestem ciekawy Waszych wspomnień, opowieści o tych, którzy w jakiś sposób mieli wpływ na nasze życie. Piszcie w komentarzach.
Ciao.