Podsumowanie 2020 roku (językowe i nie tylko)!

„W końcu kończy się ten durny rok!” słyszymy wszędzie. No właśnie, kończy się, a jak koniec, to podsumowania. Są ludzie, którzy w jakiś sposób analizują to, co odchodzi, patrząc z nadzieją na przyszłość i są też tacy, którzy zostawiają za sobą to, co było bez refleksji nad tym. Ja zdecydowanie należę do ludzi, którzy podsumowują mijający rok. Dlatego też zapraszam do czytania.

To miał być rok pod znakiem przynajmniej dwóch wyjazdów do Włoch. Zaplanowany w listopadzie 2019 r. weekendowy wypad z Przyjaciółmi na Sycylię i jeszcze nietknięty (na tamten moment) wyjazd do Rzymu. Udał się wypad na Sycylię i to w totalnie ostatnim momencie przed tym, co wydarzyło się później. Wróciliśmy z wyspy w poniedziałek 24 lutego, a dzień czy dwa później zaczął się cały pandemiczny cyrk, który trwa do dziś. Owszem, siedząc tam w Katanii i oglądając telewizję, pamiętam, jak mnie to przerażało, co się działo w Lombardii i gdzieś z tyłu głowy było „oby to się dalej nie rozprzestrzeniło!”. Niestety, nie udało się.

Sycylia. Piękna wyspa, trochę niedoceniona przeze mnie w tamtym momencie, ale to może dlatego, że za krótko. Chętnie wrócę tam jeszcze, poszwendam się po Palermo, zawitam na dłuższe zwiedzanie do Katakumb, po to aby po obcować z historią i kulturą tamtego regionu. Mój weekendowy wyjazd opisałem TUTAJ.

Tak w ogóle, to teraz sobie przypomniałem, że rok 2020 zacząłem z włoską piosenką na ustach. Sylwester spędziłem u rodziców i tak ich trochę katowałem plenerowymi imprezami we Włoszech, w sensie relacjami w telewizji (RAI UNO). Za każdym razem kiedy u nich jestem, korzystam z tego dobrodziejstwa, bo ja niestety nie mam w domu dostępu do włoskiej telewizji. Nie pamiętam już, z którego miasta oglądaliśmy relację, ale tuż po północy, kiedy szampan jeszcze był w kieliszkach, występowali Al Bano i Romina Power. Zaśpiewali piosenkę „Felicità”. Niestety, słowa o szczęściu nie były prorocze. Rok zapowiadał się…delikatnie mówiąc źle.

Rok 2020 miał stać też pod znakiem języka hiszpańskiego. Wymyśliłem sobie, że zacznę się uczyć drugiego języka, a jego wybór był całkiem naturalny. Pisałem o tym TUTAJ. Tak więc na sam koniec stycznia zacząłem moją wielką przygodę. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo ten język przyda mi się w drugiej połowie roku. Zachwycony sepleniącą wymową chodziłem na ciekawe lekcje, aż przyszedł marzec i zajęcia stacjonarne trzeba było zamienić na zajęcia on-line’owe. Moje pierwsze w życiu zajęcia via Internet. Uff, udało się, źle nie było. Zajęcia bardzo mi odpowiadały, jedynie brakowało mi większej dawki gramatyki. Tak, gramatyki, ale wiecie, że ja mam hopla na tym punkcie. Dlatego też sam zaglądałem do książki i poznawałem zawiłości gramatyczne, które w sumie okazywały się łatwe, bo jednak znajomość innego języka romańskiego bardzo pomagało w zrozumieniu. Jeśli obserwujecie mój profil na Instagramie italia.il.mio.cuore (kliknij nazwę), to zauważyliście także, że jest też drugi profil dot. hiszpańskiego espana.en.el.corazon (kliknij nazwę) który jest (był do maja, ale o tym zaraz) kalką nazwy italia.nel.cuore. Oczywiście to takie trochę w tym momencie „lajko żebry„, tzn. zapraszam zainteresowanych do obserwowania hiszpańskiego konta na Instagramie, które ciągle jest jeszcze w powijakach.

kliknij logo, aby przejść do instagramowego konta espana.en.el.corazon

Od marca zacząłem także i ja swoje zajęcia z włoskiego via Internet w Szkole Studia Parla Ama (kliknij nazwę) Broniłem się przed nimi nogami i rękoma. Bałem się, że nie dam rady, że nie umiem, że ja to muszę mieć przecież tablicę przed sobą, że jak zrobię Jengę, kalambury czy inne gry dydaktyczne. Niestety, sytuacja pandemiczna wymogła na mnie „przekwalifikowanie się”. I wiecie co? Okazało się, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne. Pomyślałem, poszperałem, poczytałem, pooglądałem filmiki na YT, po prostu dokształciłem się w tym zakresie i zajęcia on-line pokochałem całym sercem. Owszem, było trudno, szczególnie na początku, ale w sumie wszyscy znaleźliśmy się w takie sytuacji i wszyscy musieliśmy się nauczyć żyć w takich warunkach. 

Przyszły wakacje i wróciłem na zajęcia stacjonarne z grupą dwa razy w tygodniu. Radość była wielka. Cztery dziewczyny chętne do nauki, bystre, łapiące w mig „o co kaman” w języku włoskim. Znów mogłem stanąć przy tablicy, puścić filmik, zrobić kalambury, zgadywanki. Tak minęły wakacje, wrzesień i bum! Znów onlajny! Ech, życie. Nauczyłem się jednak prowadzić zajęcia via Internet. Nauczyłem się nowych metod. Nie ma jednak tego złego.

Mam wrażenie, że trochę chaos się wkrada w notkę, nie umiem ułożyć pewnych kwestii chronologicznie, bo działy się one równolegle z innymi wydarzeniami. Takim wydarzeniem, które zapamiętam na bardzo długo była zmiana nazwy bloga i w ogóle całego projektu. Pożegnałem się z nazwą italia.nel.cuore, a zacząłem pod nowym szyldem italia.il.mio.cuore (kliknij nazwę). Dlaczego tak się stało, co było powodem zmiany? O tym przeczytacie TUTAJ.

kliknij logo, aby otworzyć fanpage na Facebooku itlia.il.mio.cuore

Ci z Was, którzy mnie obserwują od kilku lat, a wiem, że sporo jest Was tutaj, pamiętacie zapewne, jak oznajmiłem, że będę zdawać maturę z włoskiego. Podjąłem decyzję bardzo szybko i szybko też złożyłem deklarację. Tak też było z pomysłem o studiach filologicznych. No dobra, może nie było to zaraz po maturze, ale nikomu nic nie mówiłem (tak na poważnie konsultowałem to tylko z dwoma osobami) i złożyłem papiery na studia. Jeszcze w wakacje będąc w sierpniu u Przyjaciół w Gdyni, rozmawialiśmy o tym, że chciałbym, ale nie ma odpowiedniej uczelni, a jak jest to daleko, albo ma tylko studia zaoczne II stopnia. Dlatego też zaskoczenie niektórych było ogromne, kiedy oznajmiłem, że właśnie złożyłem papiery. O tym dlaczego wybrałem się na filologię włoską, przeczytacie TUTAJ. To właśnie na uczelni przydał mi się język hiszpański. Co prawda nie mam zajęć z pierwszą lektorką od czerwca (przerwa wakacyjna, a po niej już nie wróciłem, bo sądziłem, że hiszpański na studiach wystarczy), ale styczność mam dalej z hiszpańskim z drugim lektorem no i uczelnia.

Dlaczego nie wróciłem do pierwszego lektora od hiszpańskiego, skoro mi się podobało? Nie wiem, tzn. wiem, ale to zostawię dla siebie, aczkolwiek uspokajam, to nic personalnego w stosunku do lektora. W każdym razie teraz mam zajęcia z lektorem (facetem) jest super. Powiem nawet, że poleciłem go, tego mojego lektora, pewnemu Panu, który z hiszpańskim jest za pan brat, ale szukał kogoś na konwersacje i także jest zadowolony ze współpracy z nim. Niektórzy mogą znać tego hiszpańskiego wariata, to Patryk, autor projektu soy.maestro.loco (kliknij nazwę). Ten hiszpański zwariowany człowiek, stwierdził, że ma na uczelni kiepsko prowadzony włoski, ale chce dać mu szansę. I wiecie co? Poszedł na włoski! Nieskromnie powiem, ba! a nawet się pochwalę, że to mnie obdarzył zaufaniem i jesteśmy już po pierwszej lekcji z włoskiego. Mam nadzieję, że będzie druga, gdyż praca domowa polegała na ćwiczeniu wymowy, głównie „gli”. Słyszałem ostatnio, jak mówił coś tam na InstaStories, więc chyba nie połamał języka. W każdym razie cieszę się na tę współpracę z Patrykiem.

W 2020 roku słuchałem zdecydowanie więcej muzyki w języku hiszpańskim

Będąc na studiach, włoskiego mam po kokardkę i ciut więcej. Wiecie jednak, studia zaoczne to nie dzienne, styczność z językiem jest średnio co dwa tygodnie. Ja akurat mam okazję mieć styczność z językiem włoskiem codziennie, ale nadal sądzę, że to za mało. Dlatego też postanowiłem na koniec roku poszukać konwersacji, najlepiej z Włochem, z native’em. Studia studiami, ale gdzieś trzeba przećwiczyć to, co się już człowiek nauczył, więc tym chętniej wróciłem do Alessandro, który przygotowywał mnie do matury ustnej. Wiem, że nie tylko ja z mojego roku wpadłem na pomysł konwersacji z Włochem.

W tym roku pojawiły się także dwa nowe tatuaże, powiedzmy „włoskie”. Pierwszy w marcu, na lewym nadgarstku, który przedstawia Koloseum, drugi na kostce, który jest dopełnieniem SPQR. Pojawił się wieniec laurowy, a w sumie to bardziej wieniec z gałązek oliwnych.

Tak więc jak widzicie, dzieje się. Czas mam wypełniony od bladego świtu po ciemną noc. Dla mnie rok 2020 będzie miło zapamiętanym rokiem, mimo kłód, jakie położył nam pod nogi koronawirus, no i mnie osobiście, bo także go przechorowałem (niestety, nie dość tak łagodnie jak bym chciał).

Na koniec o moich planach na nowy rok. Zero nowych aktywności, zero nowych języków. Planuję kontynuować aktywności rozpoczęte w tym roku i korzystać z każdej wolnej chwili na odpoczynek, bo nauczyłem się już w tym roku, że nie ma co na siebie brać zbyt dużo odpowiedzialnych zadań. Wcześniej czy później, zemści to się na nas, na zdrowiu i relacjach międzyludzkich.

Bądźcie zdrowi.

Felice Anno Nuovo!

 


Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *