Czy Sycylia mnie zachwyciła? Czy zawitam jeszcze na Sycylii? Co takiego mi się nie podobało? Zaraz odpowiem na te pytania i opiszę moje spostrzeżenia na temat kilku dni spędzonych na największej wyspie na Morzu Śródziemnym.
Kiedy dowiedziałem się, że moja noga postanie na Sycylii, bardzo się ucieszyłem. Wszak Włochy to przecież nie sam Rzym, dlatego tym chętniej zgodziłem się na ten wyjazd. Co prawda moje zaskoczenie było ogromne, kiedy zapowiedziano mi „jedziesz!”, ale zaskoczenie baaaaardzo pozytywne.
Wylot z Polski zaplanowany był na piątek, 21 lutego. Wszystko poszło zgodnie z planem, samolot nie był spóźniony, sam lot przebiegał bez większych turbulencji, choć już nad samymi Włochami trochę nas wytrząchało. Jakieś nierówne niebo mają nad tą Italią. Kiedy już wylądowaliśmy w Katanii i szliśmy do hali przylotów, na naszej drodze stanęło 6 osób, w kombinezonach, w maskach z pirometrami do mierzenia temperatury ciała. Powiem Wam, że dziwnie to wygląda z daleka, kiedy facet w jakimś uniformie z napisami w obcym języku przystawia coś małego do skroni. No ale wiadomo, w obecnej chwili to zwykła procedura. Nie chcę wdawać się w dyskusję czy to coś daje, czy nie, w każdym razie temperaturę nam zmierzyli.
Wyszliśmy z hali i poczułem to włoskie słońce, wszędzie napisy po włosku, na ulicy gwarno i po włosku. No czułem się jak ryba w wodzie. Podróż do naszego miejsca docelowego prowadziła krętymi uliczkami przedmieścia oraz samego centrum. Nie będę ukrywać, że widok zza okna autobusu o wątpliwej czystości, nie był imponujący. W sumie to zobaczyliśmy biedne miejsca, brudne, nieciekawe dzielnice. No ale co zrobić, jechaliśmy dalej. Wybraliśmy tanią komunikację za „euracza”, to mamy dodatkowe atrakcje, które w sumie nam nie przeszkadzały, bo dzięki temu zobaczyliśmy na serio prawdziwą Katanię, a nie tę turystyczną.
W sobotę wczesnym rankiem wybraliśmy się pociągiem z Katanii do Palermo. Odjazd o 7 rano skutkował wczesną pobudką, co po późnym pójściu spać w piątkową noc, nie było miłym doświadczeniem. W każdym razie, przed nami 3-godzinna podróż, więc była chwila na dospanie. Tak też niektórzy z nas (o ile nie wszyscy) uczynili. Przebudzając się, oglądałem przez okno sycylijskie wzgórza i równiny, zobaczyłem środek Wyspy, gdzie nie brakowało w okolicach torów kolejowych starych, opuszczonych domów. Widok przerażający, nie tyle tym, że domy w fatalnym stanie. Bardziej przerażało mnie to, jak to się tu mieszkało, pośrodku zupełnie niczego. Jestem jednak przyzwyczajony do większych skupisk ludzkich niż jeden dom na kilka kilometrów kwadratowych. Najciekawsze w tym było to, że te opuszczone domy miały swój urok. W końcu dojechaliśmy na miejsce, czyli do Palermo.
Czego spodziewałem się po tym mieście? Zupełnie niczego, biała karta, która miała zapełnić się nowym doświadczeniem, nowego dla mnie miasta. Niestety, zapamiętam brud, sterty ustawionych w wianuszek dookoła koszy na śmieci, worków ze śmieciami, gdzieniegdzie porozrywanymi, a więc i wysypującymi się na chodnik. Do tego niestety Włosi chyba nie są nauczeni do sprzątania po swoich psach. Ilość min, jakie trzeba było omijać, to tylko na wiosnę w Polsce widać. Możecie powiedzieć mi, że chyba przesadzam, bo ktoś z Was tego nie widział. Pamiętajcie, że to, że czegoś się nie widzi, nie oznacza, że nie istnieje. Niestety, na mojej drodze leżało ich bardzo dużo. Zresztą w Katanii też tego nie brakowało, a uważać musiałem jeszcze bardziej, ciągnąc za sobą walizkę.
Żeby jednak nie było, że będę tylko narzekać, to trzeba przyznać, że samo miasto w sobie jest ładne, ma ładne zabytki, ładne budowle, kościoły, nawet wlazłem na taras widokowy na Katedrze. Panorama przepiękna, ładny widok, zapierający dech w piersi. W samej Katedrze, dla mnie historyka bardzo ważnym przeżyciem było odwiedzenie grobu samego Fryderyka II Hohenstaufa, Świętego Cesarza Rzymskiego.
Dla mnie najważniejszym punktem na mapie Palermo były Katakumby Kapucynów. Bardzo chciałem tam być, zobaczyć to wszystko na żywo. W jakiś sposób fascynuje mnie to i interesuje.
Niestety czasu na zwiedzanie katakumb mieliśmy niewiele, ponieważ trafiliśmy dosłownie na 15 minut przed zamknięciem na przerwę. Musielibyśmy czekać kolejne 2 godziny, żeby tam wejść. Zdecydowaliśmy, że wchodzimy. Nie ukrywam, że to, co tam zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania i wyobrażenia. Owszem, widziałem filmiki na YT, fotki w necie, ale wiecie, co innego oglądać na monitorze komputera, a co innego widzieć na żywo, stać twarzą w twarz z tymi ludźmi, którzy tworzyli historię tego miasta, rejonu, Włoch. Piszę celowo o spotkaniu twarzą w twarz z tymi postaciami, ponieważ oglądałem je z odległości dosłownie 15-20 centymetrów. Nie przeraża mnie ten widok, wręcz przeciwnie, fascynuje. Oczywiście fascynuje w zdrowym tego słowa znaczeniu. W ogóle katakumby i postacie, które tam są złożone to wspaniałe studium historyczne nad ubiorem, wyglądem, nad „modą” na rodzaje trumien. Może i brzmi to makabrycznie dla niektórych z Was, ale z takiego punktu widzenia jest to dla mnie naprawdę bardzo fascynujące.
Ktoś zadał mi pytanie „jak tam pachnie?”. Jak? Nijak, tzn. nie pachnie niczym, żadnej stęchlizny, żadnej wilgoci, szczególnej tej ostatniej nie może tam być. Nie pachnie kurzem. Jest to tak bardzo neutralny zapach, że po prostu nawet nie zdaje się sobie z tego sprawy.
„A jak Rozalka? Widziałeś ją?”. Tak, widziałem małą, dwuletnia Rosalię Lombardo, która zmarła w grudniu 1920 roku na zapalenie płuc i od tego czasu wygląda tak, jak wyglądała w dniu śmierci (tak przynajmniej zakładam). Obecnie jej ciało zamknięte jest w kapsule wypełnionej azotem, aby zapobiec rozkładowi. Czy Rosalia robi wrażenie? Tak, robi, jest to wszak najlepiej zachowane ciało w katakumbach. Robi wrażenie także dlatego, że to jednak całkiem niedawna historia, ale jeszcze 200 czy 250 lat i w sumie może być jak reszta postaci tamże.
Zawsze fascynowały mnie podziemia starych kościołów z rozlatującymi się trumnami i ciekawość zawsze była, co tam może być. Może to dziwna fascynacja, ale w jakiś sposób interesuje mnie tanatopraksja, czyli zabiegi balsamacyjne zapobiegające rozkładowi ciała. W każdym razie każda osoba napotkana przeze mnie w katakumbach ma swoją historię, miała swoje ludzkie słabości i miłostki, każda coś lubiła i coś ja fascynowało. Teraz są tam, podziwiane przez italomaniaka 200, 300 lat po ich śmierci.
Po katakumbach wybraliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Zwykła włóczęga po mieście pozwala mi na zwrócenie uwag na sporo szczegółów. Obiecałem sobie spróbować cannolo na samej Sycylii. Udało się, 2,50 euro za spory deserek wypełniony ricottą z pistacjami i posypką z migdałów. No palce lizać. Do słodkiego przekonywać mnie nie trzeba. Natomiast nie jestem w stanie znieść smaku ryżowych kulek w panierce z bułki tartej, czyli arancine (lp. arancina — w zachodniej części; we wschodniej części wyspy — arancino). Jak zwał, tak zwał, ale niestety nie są to moje smaki. Nie smakuje i mi już. Nie jest też tak, że zjadłem jedno i już się zrażam. Jestem także odporny na hasła, że jadłem je pewnie nie w tym miejscu co trzeba, albo coś tam, albo coś tam, albo „ja Cię zaprowadzę tu i, tu i tam będzie najlepsze”. No przykro mi, ale nie skorzystam. Kiedy ktoś mnie próbuje przekonać do tego, to mam przed oczami próby przekonywania mnie ludzi do wątróbki, której nienawidzę, arancine tylko nie lubię. „Jak ja Ci zrobię wątróbkę z cebulką, coś tam, coś tam, to zjesz, bo będzie dobra”. No nie zjem, bo mi nie smakuje. Niestety kulki z ryżem także nie mój smak. Oczywiście życzę wszystkim smakoszom tej przekąski smacznego, ale mnie lepiej postawić cannolo niż arancinę. Każdy ma swoje smaki, ten nie jest mój i już. Tak samo, jak nie ruszę kanapki ze śledzioną. No nie ma szans.
Podsumowując wycieczkę do Palermo, miasto jest ciekawe, trochę brudne (moje spostrzeżenia miejsc, które widziałem). Czy wrócę? Nie wiem, musiałbym się mocno zastanowić. Na ten moment miejsce to nie będzie celem moich podróży.
Nie zastanawiałbym się za to nad powrotem do Syrakuz. Najbardziej zauroczyła mnie Ortygia. Wysepka, która jest w sumie kolebka dzisiejszych Syrakuz. Spacery wąskimi uliczkami, zwisające pranie z okien i sznurów, to takie włoskie. Jako że to była niedziela, to cisza i spokój, gdzieniegdzie tylko jakieś motorini prześmignęło nam prawie między nogami, no bo wąsko. Może dobre skojarzenie miałem, może nie, ale czułem się tam jak na Trastevere. Ach ten Rzym, siedzi we mnie ciągle.
Liczba kotów spotkanych w Syrakuzach przewyższała tę z Rzymu. Mówi się, że w Rzymie ich dużo. Ja ich za wiele tam nie spotkałem, za to w Syrakuzach co rusz. Bidy takie miauczące, moje serce wtedy robi się miękkie na każdy miauk kota. Słyszałem tylko za sobą „Dobra, chodź, bo wrócisz do Polski z kotem!”. Na szczęście nie wróciłem z żadnym.
Cała ta kilkudniowa podróż na Sycylię była dla mnie nowym doświadczeniem, mimo wszystko miłym i przyjemnym. Oczywiście oprócz miejsca magicznego, jakim jest Sycylia, atmosferę tworzą ludzie. Ludzie, z którymi byłem, sprawiali, że czas spędzony na zwiedzaniu upływał bardzo szybko. Każdy z nas wniósł coś do tej wycieczki. Wszyscy „eksplorowaliśmy” wyspę po praz pierwszy więc nasze reakcje na zwiedzane miejsca były spontaniczne, przez co bardzo prawdziwe. Chętnie zwiedzę jeszcze inne rejony Włoch w tym składzie osobowym.
Wiecie, czego mi brakuje, tu na miejscu w Polsce? Języka włoskiego! Wykorzystałem każdą możliwą okazję do pogawędek z kelnerami i kelnerkami czy z Panią na bazarku, sprzedająca bransoletki. No nic, teraz oby do października. Rzym czeka!
(ps. po więcej zdjęć zapraszam na fan page italia-nel-cuore)
One thought on “Sycylia: pierwsze wrażenia!”