Kiedy zaproponowano mi zrecenzowanie książki „Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monety”, której autorem jest Alberto Angela, nie zastanawiałem się ani chwili. Znam doskonale filmy, które ten Pan prowadzi z ogromnym rozmachem, zaangażowaniem i dbałością o każdy szczegół. Alberto Angela to doświadczony paleontolog, który brał udział w wykopaliskach archeologicznych na całym świecie. Dlatego też ucieszyłem się, że będę mógł przeczytać pierwsze polskie wydanie tejże książki, której wydawcą jest Czytelnik. Będąc w Rzymie, zakupiłem tę książkę, ale w wersji włoskiej („Impero. Viaggio nell’Impero di Roma seguendo una moneta”).
„Imperium” to książka…podróżnicza. Jak to? Przecież ta książka traktuje o historii Cesarstwa Rzymskiego, jak czytamy już na okładce. Tak, zgadza się. W takim razie, dlaczego podróżnicza? To proste. W podróż po Cesarstwie Rzymskim zabiera nas nie żaden przewodnik, tylko moneta z tamtych czasów. Sesterc.
Można rzec, a nawet sam autor tak pisze, że „Imperium” jest kontynuacja książki „Jeden dzień w antycznym Rzymie”. O ile ta pierwsza książka to jeden dzień z życia antycznego Rzymu, podzielony na godziny, pory dnia, o tyle można powiedzieć, że „Imperium” to dzień następny, w którym właśnie wyjeżdżamy z Wiecznego Miasta. Wyjeżdżamy za sprawą wspomnianego sesterca. Jest (jakiś) wtorek, rok 115 n.e., a więc są to czasy cesarza Trajana i największego zasięgu terytorialnego Cesarstwa. Idealny więc moment na wędrówkę po ogromnym państwie, w którym skupiają się wszystkie warstwy społeczne. Podróż nasza potrwa aż albo tylko dwa lata i zakończy się wraz ze śmiercią cesarza w roku 117 n.e.
Nasza przygoda zaczyna się w mennicy, w której powstają owe monety, a w tym nasz Przewodnik, sesterc. Czym jest sesterc? Wikipedia podaje, że był „równy 1/4 denara (tj. 2,5 asa), a później o wartości równej 4 asom. Stąd jego nazwa pochodząca od łac. semis tertius (dosł. pół trzeciej, dwa i pół). Wprowadzona ponownie przez Augusta, w okresie cesarstwa kursowała jako moneta brązowa (właściwie mosiężna) o identycznej równowartości”. Sesterc trafia z rąk do rąk. Ręce są różne. Są to ręce kupców, handlarzy, medyka, niewolnika, kobiety lekkich obyczajów, aby na końcu trafić do rąk samego cesarza Trajana zajętego wojenną zawieruchą w Mezopotamii.
Wszystkie wydarzenia opisane w książce mogły, ale nie musiały się wydarzyć. Niemniej jednak postacie opisane w książce są realistyczne, tzn. mają swoje pokrycie w źródłach. Jak już jesteśmy przy źródłach, to warto zaznaczyć, że książka oparta jest na solidnej kwerendzie Autora. Liczba źródeł oraz jakość, do których zaglądał Autor, pisząc swoją książkę, jest imponująca. Są to dzieła Tacyta, Owidiusza, Marcjalisa czy listy Pliniusza Młodszego oraz wiele innych, które wymieniając wszystkie, zajęłoby pół tej notki.
Czytając tę książkę, czułem zapach ulic, gwar, który codziennie można było usłyszeć na ulicach Rzymu, słońce Hiszpanii biło blaskiem po oczach, słyszałem szum fal Morza Śródziemnego. Osobiście najbardziej podobał mi się rozdział o Bajach. Ach, jakież tam były rozpusty i beztroskie życie. Tak plastycznie napisanej książki dawno nie czytałem (ostatni raz „Jeden dzień w antycznym Rzymie” tegoż). Jeśli ktoś kiedyś miał okazję oglądać filmy, to powiem Wam, że książka to taki film, tylko że na papierze. Chodzi o dygresje, inscenizacje. Moim zdaniem Alberto Angela przelał to idealnie na papier.
Możliwe, że są pewne niedociągnięcia bardziej lub mniej spowodowane, a to użyciem skrótu myślowego przez Autora, a to ewentualnie przekład się nie zgrał, ale to są takie drobnostki, które nijak się mają do tej ogromnej pracy, jaką włożył Angela, aby tak książka powstała. Nie chcę się nawet tutaj skupiać na tym, bo po pierwsze nie zauważy tego laik historyczny, po drugie, nie są to informacje wprowadzające w błąd Czytelnika w taki sposób, aby zaburzyło to wiedzę historyczną, po trzecie nie jest to też wiedza niezbędna do życia. Nie zrozumcie mnie źle, po prostu to są szczegóły w stylu czy okładka zeszytu jest modra, czy w odcieniu lapis-lazuli. Wiem, wiem. Jako historyk nie powinienem tak pisać, ze jakiś wątek nieważny albo pomylony z faktami. Powiedzmy jednak, że starałem się trochę spojrzeć tez na książkę okiem laika. To nie jest podręcznik do historii. Rasowy znawca historii antycznej z pewnością wyłapie te błędy, ale tutaj akurat nie czepiałbym się tego specjalnie. Jak to się mówi, że ktoś kto chce uderzyć psa, to i kij na środku oceanu znajdzie. Ps. zwierząt się nie bije 🙂
Moim skromnym zdaniem, zdaniem sympatyka czasów rzymskich, książka jest do zaakceptowania nawet dla kogoś, kto niespecjalnie interesuje się historią w ogóle. Plastyczność opisów oraz kontekst, w jakich zostały przedstawione, sprawia, że książkę czyta się jak zwykłą powieść, a nie książkę, która jest w jakiś sposób rozprawą historyczną.
Mam ogromną ochotę przeczytać teraz wersję włoską. Czuję, że podzielę się z Wami za jakiś czas spostrzeżeniami z wersji włoskiej.