Czy fakt ukończenia studiów filologicznych, to jedyna droga do zostania nauczycielem języka obcego? A może są inne drogi, aby osiągnąć ten cel?
Od dzieciaka chciałem uczyć, bawiłem się w szkołę z moimi koleżankami i kolegami na podwórku. Mieliśmy tablicę, kredę, zeszyty i wskaźnik. Każdy z nas miał określone bloki przedmiotów, których uczył. Ja obracałem się w kręgu przedmiotów humanistycznych.
Po latach okazało się, że jestem na studiach humanistycznych, na historii konkretnie. Dodatkowo na specjalizacji nauczycielskiej. Dziecięce marzenie stawało się faktem. Odbyłem praktyki zawodowe w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum. Życie jednak napisało inny scenariusz dla mnie. Nie zostałem zawodowym nauczycielem historii.
Zacząłem uczyć się włoskiego. Moja przygoda z tym językiem rozpoczęła się dość przypadkowo. Gdyby wtedy, kiedy zaczynałem naukę języka obcego, nie rozwiązała się grupa hiszpańska, tobym dziś pewnie mówił po hiszpańsku. No cóż, poszedłem na włoski. Nie żałuję ani sekundy spędzonej nad książką do italiano.
Los chciał, że zacząłem pisać blog o języku włoskim, o historii Włoch, kulturze, ciekawostkach. No o tym wszystkim, o czym możecie poczytać, będąc tutaj. Cały czas ucząc się języka, gdzieś w głowie kiełkowała myśl i rodziło się pytanie „czy ja mógłbym uczyć tego języka, czy byłbym w stanie nauczyć kogoś od podstaw?”. Moje nauczycielskie zapędy nie dawały mi spokoju. Spokoju nie dawała także myśl, że „ja się do tego nie nadaję”. Brak wiary we własne możliwości to najgorszy nóż, który podcina nasze skrzydła. Na szczęście w moim otoczeniu byli ludzie, którzy „pracowali” nad moją samooceną i starali się pokazać mi, że moje myślenie jest błędne.
Dzięki blogowi poznałem Olę, która jest także blogerką (Studia, Parla, Ama). Ola otworzyła swoją szkołę języka włoskiego i dała mi szansę poprowadzenia warsztatów w swojej szkole. O Losie, ja mam stanąć przed ludźmi i sprzedać im moją wiedzę około językową, a w zasadzie językową, ponieważ warsztaty o włoskim śniadaniu były okraszone dość mocno włoskim językiem. Trema, strach i cholera wiec o jeszcze, trochę mnie paraliżowały. Ale…udało się. Poczułem, że to jest to, co chciałbym robić. Uczyć języka włoskiego. Heh! Fajnie, że tego zapragnąłem, tylko teraz jak to zrobić? Nieoczekiwanie po kolejnych z rzędu warsztatach, Ola powiedziała mi, że ma na mnie swój plan w Jej szkole. Nikt mi nie uwierzy, jeśli napiszę, że nie domyślałem się, czego ten plan może dotyczyć. W głowie jeden wielki bałagan myśli ZA i PRZECIW. Kiedy już padła propozycja zatrudnienia mnie w charakterze lektora i objęcia grupy dla początkujących, nie zastanawiałem się ani chwili. Zgodziłem się! Ktoś dał mi szansę, która już więcej może się nie powtórzyć. Byłbym głupi, gdybym nie skorzystał z tego.
W tym miejscu pewnie niektórzy z Was zadają sobie pytanie, czy mogę uczyć, nie będąc z wykształcenia filologiem? Czy nauczyciela definiuje tylko papier wyższej uczelni? Czy nauczać mogą tylko osoby, które mają dyplom wyższej uczelni? Nie umniejszam nic a nic takim osobom, wręcz przeciwnie chylę czoła ich żmudnej pracy na studiach. Choć o różnych uczelniach filologicznych różnie się mówi i o ich poziomie. Wręcz nawet słyszałem, że na jednej z wielkopolskich uczelni poziom jest niższy niż na zwykłym kursie językowym. Można przecież ukończyć 3 fakultety i nie być dobrym nauczycielem. W Polsce panuje nadal przekonanie, że papier załatwia wszystko, a jeśli ma jeszcze milion dekretacji i dwa miliony pieczątek, to już w ogóle to super-hiper-mega ktoś ma wiedzę i doświadczenie. Moim zdaniem tak nie jest.
Czy pasjonat nie jest w stanie nauczyć i zarazić swoją pasją innych? Studia filologiczne to nie jedyna ścieżka „zostania” lektorem.
Ktoś mi zaufał, ktoś wierzy w moje możliwości nauczania i kompetencje językowe. Oczywiście, dalej sam się kształcę w języku włoskim. Moim zdaniem, językowiec powinien być jak lekarz, uczyć się całe życie. Poszerzać swoją wiedzę i umiejętności, aby móc sprzedać tę wiedzę na swoich zajęciach. Nie może się tylko ograniczać do wiedzy z podręcznika, z którego aktualnie się uczy.
Jestem pod stałą „obserwacją” metodyka, sam czytam też dużo literatury na ten temat, konsultuję wiele spraw z innymi nauczycielami językowcami. Jestem w momencie, którym mogę porównać do kursu na prawo jazdy. Uczę się uczyć (jeździć autem) pod kierunkiem metodyka (instruktora jazdy), aż do momentu, kiedy będę mieć certyfikat (prawo jazdy) w kieszeni.
Oczywiście, że korzystam z wiedzy, która przekazała mi szkoła językowa w której sam się uczyłem. Poukładano mi tam gramatykę w logiczny sposób, pokazano wiele możliwości językowych i jak korzystać z tej wiedzy. Mój nauczyciel-lektor powtarza, że dostałem jedynie narzędzie do ręki, a teraz tylko uczę się tym narzędziem posługiwać. Wiele w tym prawdy.
Swoją drogą, jestem w stanie przygotować kogoś z podstaw języka włoskiego, samemu będąc na pograniczu B2/B2+. Jestem w stanie mieć zajęcia z osobami także na wyższym poziomie niż tylko A1. A2 czy B1 nie będzie stanowić przeszkody. Nauczanie zmusza mnie do rzetelnego przygotowania się do zajęć. Zresztą do zajęć powinien przygotować się rzetelnie także nauczyciel-stary wyga. Nic nas tak nie zabija, jak rutyna i pewność siebie, że „ja wiem wszystko najlepiej i nie muszę się przygotowywać”.
Znam też osoby, które jeszcze studiów nie ukończyły, ba! są na ich początku, a same już uczą języka jako osoba prywatna i jako lektor, nie tylko w szkole językowej.
Wiadomo, musiałem nauczyć się uczyć. Jak to najlepiej zrobić? Praktykując. Sam pamiętam moich kilka pierwszych zajęć. Analizowałem je pod każdym względem. Wiem, że zrobiłem kilka błędów, o czym powiadomiłem uczniów, wyprostowałem wiadomości. Najważniejsze to przyznać się do błędów, które nauczyciel także popełnia. Szczególnie ten rzucony na głęboką wodę. Szczerość w stosunku do ucznia to podstawa w pracy nauczyciela.
Lubię przygotowywać swoje materiały na zajęcia, grać z uczniami w Jengę językową, tłumaczyć im zawiłości włoskiej gramatyki czy ćwiczyć zachowania na stacji kolejowej. Modyfikuje ćwiczenia w podręczniku, tak aby były odpowiednio dopasowane do poziomu grupy. Sprawia mi to ogromną frajdę. O efekty mojej pracy najlepiej pytać moich uczniów. Jestem jednak przekonany, że zupełnie inaczej moje zajęcia wyglądały po miesiącu nauczania, a inaczej wyglądają teraz.
Czy świeżo upieczony absolwent umie uczyć na najwyższym poziomie? Moim zdaniem tylko praktyka czyni człowieka mistrzem i nie zapewni tego żaden papier żadnej uczelni. Chociaż do mistrza wiele mi brakuje 😀 Papier byłby mi potrzebny jedynie w szkole publicznej. Do tej się nie wybieram, więc problemu nie mam. Na ten moment myślę mocno o certyfikacie. Czynione są ku temu przygotowania. Nie wiem jeszcze który certyfikat wybiorę, w każdym razie nauki nadal jest sporo.
Odkąd uczę, posługuję się językiem włoskim w świadomy sposób, zważając na poprawność, a nie “na odwal się”. Tak, robię błędy, każdy z nas je robi, nikt nie jest nieomylny i nawet osoby, które spędziły mnóstwo czasu w słonecznej Italii robią błędy językowe. Jeśli mówią, że nie, to oznacza, że je robią i wstyd im się przyznać do tego. Jesteśmy tylko ludźmi, nie dajmy się zwariować.
Ucząc języka, nie odbieram nikomu chleba, nie kradnę pieniędzy osobom, które ukończyły filologię.
Niezdecydowanym, a znającym język włoski i chcącym uczyć mogę poradzić jedno, bierzcie się za to i niech nikt Wam nie wmawia, że nie możecie tego robić. To jest Wasze życie i nikt nie może Wam dyktować, jak macie żyć. Przekonałem się sam na własnej skórze.
Być może komuś nie podoba się to, że ktoś może uczyć nie będąc po filologii. Trudno, takim osobom życzę mówię “im więcej czasu poświęcisz mnie w tym temacie, tym mniej zostanie Tobie na przygotowanie się do Twoich zajęć”.
0 thoughts on “Jak to się stało, że uczę języka włoskiego?”