W listopadzie 2018 r. na fan page’u italia-nel-cuore umieściłem ankietę, w której prosiłem Was o pomoc w wyborze książki do eksperymentu czytelniczego, jak to ktoś określił, „czytania synchronicznego”. Spodobała mi się ta nazwa i postanowiłem właśnie tak określić ten eksperyment. Do wyboru była powieść Mazzucco „Taki piękny dzień” oraz „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafóna. Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł Zafón. Chodzi w nim o to, aby czytać ten sam tytuł w dwóch językach. Wysiłek to żaden, ktoś powie. Chodzi jednak o to, aby książkę, a dokładniej jej rozdziały czytać naprzemiennie. Jednego dnia pierwszy rozdział po włosku (koniecznie w kolejności język obcy – język polski), drugiego dnia pierwszy rozdział po polsku. Czytając w pierwszej kolejności po włosku, dnia następnego czytając po polsku, możemy się sprawdzić ile zrozumieliśmy z tekstu w języku obcym. I tak aż do momentu zakończenia książki.
Zabrałem się więc za czytanie tą metodą. Niestety, muszę stwierdzić, że okazała się ona dla mnie bardzo męcząca. Założyłem sobie, że będę czytać jeden rozdział dziennie z każdej książki. Jest to oczywiście wykonalne, niemniej jednak trzeba mieć albo więcej czasu, albo zacięcie 1000%. Nie byłem w stanie czytać po rozdziale książki dziennie tylko dlatego, aby po prostu czytać. Szczerze Wam powiem (napiszę), że czytanie przestało być dla mnie przyjemnością, a stało się obowiązkiem. Jeden dzień, jeden rozdział. Do przodu, parcie do przodu i do przodu. Nie było czasu na zastanowienie się, szczególnie przy wersji włoskiej, dlaczego została użyta taka to a taka konstrukcja, co oznacza słowo, którego zupełnie nie jestem zrozumieć z kontekstu. Męczyłem się. Poza tym, czytanie rozdziału po włosku i niedokończenie go, powodowało, że musiałem w sumie w wersji polskiej skończyć ten rozdział w tym samym momencie, aby iść dalej znów na przemiennie. Nie, to zupełnie nie dla mnie.
Jaki z tego wniosek? Taki, że idea była ok., ale wykonanie nie dla mnie. Jest wokół mnie za dużo rozpraszaczy, aby całkowicie poświęcić się tej metodzie. Nie piszę tu o rozpraszaczach typu Facebook, Instagram, chociaż te także, ale choćby takie zwykłe jak po pracy zakupy, przygotowanie sobie jedzenia, posprzątanie kotu kuwety.
No dobrze, ktoś powie, że to wymówka, te wszystkie rozpraszacze. Nie do końca, gdyż po prostu czasami nie chce się wieczorem zasiąść do książki, a ona czeka, rozdział czeka i woła, że „Twoim obowiązkiem jest dzisiaj mnie skończyć!”.
Najlepsza więc metoda na czytanie tej samej książki w dwóch językach jest taka, aby przeczytać najpierw jedną, a później drugą. I tutaj pełna dowolność według mnie, którą przeczytacie pierwszą. Oczywiście łatwiej czyta się w języku obcym taką książkę, której treść mniej więcej znamy. Jednak jeśli ktoś chce zrobić sobie wyzwanie czytelnicze, może od razu zasiąść do książki po włosku i dopiero po jej skończeniu, przeczytać polską wersję.
Podsumowując, metoda „czytania synchronicznego” u mnie się nie sprawdziła, co nie oznacza, że nie sprawdzi się u Ciebie, Drogi Czytelniku. Nie rezygnuj z tego, jeśli czujesz, że wykonanie tego jest w Twoim zasięgu. Wolę jednak czytać książki po polsku i po włosku swoim tempem, nie spinając się, że MUSZĘ! Niestety, taka dziwna presja wytworzyła mi się w głowie, że MUSZĘ to zrobić i nie potrafiłem się jej pozbyć.
Jeśli jesteście ciekawi czy summa summarum skończyłem którąś z książek, to śpieszę z odpowiedzią, że… nie. Ani polskiej, ani włoskiej wersji. Rzuciłem je w cholerę po prawie dwóch rozdziałach. Cieszę się jednak, że podjąłem to wyzwanie. Nie poległem, dowiedziałem się dzięki temu, że nie jest ona (ta metoda, ten sposób) dla mnie.
6 thoughts on “Czytanie synchroniczne? To nie dla mnie!”