„Włochy, Republika Włoska (wł. Italia, Repubblica Italiana) – państwo położone w Europie Południowej, na Półwyspie Apenińskim, będące członkiem Unii Europejskiej oraz wielu organizacji, m.in.: NATO, należące do siedmiu najbardziej uprzemysłowionych i bogatych państw świata – G7”. Tyle o Włochach mówi Wikipedia. A co ja mogę powiedzieć o Włoszech? Zapraszam na podsumowanie mojej pierwszej wędrówki po Rzymie, Florencji, Bolonii i San Marino. Dziś część 1 o moim zwiedzaniu Rzymu i emocjach z tym związanych.
Odkąd zacząłem uczyć się języka włoskiego, moim marzeniem było pojechać do Włoch. Nie wiem, dlaczego, ale ten kraj wydawał mi się tak bardzo odległy i drogi, a przez to nieosiągalny, że nawet nie podejmowałem prób zainteresowania się wycieczką do niego. Dziś wiem, że zmarnowałem kilka szans na to, by już dawno odwiedzić Półwysep Apeniński. Jednak, co się odwlecze…a marzenia są po to, aby je spełniać.
Gdyby nie Przemek, który namówił mnie na wyjazd i Rafał, który zorganizował to wszystko, co do minuty, to pewnie nadal tkwiłbym z palcem na mapie, marząc, jak to fajnie by było tam być.
Decyzja o wycieczce zapadła rok temu. Od tamtego czasu następowały przygotowania, rezerwacje, płatności. To wszystko zaczęło stawać się faktem, a moja radość rosła z dnia na dzień. Kiedy już było coraz bliżej wylotu, dni dłużyły się niemiłosiernie.
Jako że wylot miał być z lotniska Katowice Pyrzowice, to, aby uniknąć wszelkich komunikacyjnych katastrof, przyjechałem dzień wcześniej do Katowic i w dzień wylotu udaliśmy się z resztą ekipy wyjazdowej, na lotnisko.
Zapięte pasy, ryk silników, które pracowały na pełnej mocy i…już w powietrzu. Wtedy dopiero uzmysłowiłem sobie tak naprawdę, dokąd lecę. Lot miał trwać półtorej godziny i to chyba było najdłuższe półtorej godziny w moim życiu. Chciałem jak najszybciej zobaczyć ląd. Chciałem zobaczyć Włochy. Doczekałem się.
Rzym
Wieczne Miasto przywitało nas skwarem. Tylko ten skwar był całkiem przyjemny. Nie mogłem uwierzyć, że stąpam po włoskiej ziemi, że zewsząd „atakują” mnie reklamy po włosku, że obsługa lotniska mówi do mnie po włosku, że nawet pani w kasie mówi po włosku. Jakież dziwne uczucie (ale bardzo przyjemne) towarzyszyło mi, kiedy z lotniska do miejsca noclegowego jechaliśmy autobusem, a w tle sączyło się radio po włosku 😀 Raj na Ziemi, pomyślałem. Mijaliśmy te wszystkie rzymskie budynki, drzewa, krzewy, które znam, ale tylko z filmów bądź programów na You Tube.
Kiedy dotarliśmy do miejsca docelowego, wdrapaliśmy się na trzecie piętro z walizkami, w drzwiach promiennym uśmiechem przywitała nas Silvia. Piękna Włoszka, rozgadana, miła, wesoła. Bardzo szybko wszedłem z nią w dialog. Poszło tak bardzo naturalnie, że sam się dziwiłem, że z taką łatwością znajduję słowa i moja mowa jest nawet płynna. Dlaczego o tym wspominam? Ano, dlatego, że przed wyjazdem obawiałem się, czy podołam językowo. Czy zostanę zrozumiany i czy jeśli zamówię w restauracji pizzę, to ją dostanę, a nie np. jakieś owoce morza, bo źle zamówię ? Wszelkie obawy okazały się być zupełnie zbędne. Z każdym słowem czułem, że dam radę, że moja pierwsza w życiu konwersacja z Włochem we Włoszech poszła dobrze, co powodowało latanie pod sufitem. Wiecie, o co chodzi. Człowiek uczy się w szkole i tak naprawdę nie zawsze ma okazję sprawdzić się w prawdziwym życiu, gdzie nie wie, w którą stronę pójdzie konwersacja. Dlatego moje zadowolenie rosło, bariera zupełnie padła, a w każdym razie zmniejszyła się do minimum.
Ołtarz Ojczyzny. Nie mogłem się doczekać mojego pierwszego wyjścia na miasto. Nocny Rzym nie przypominał zupełnie Łodzi czy Pabianic. Gwar, skwar, tłumy ludzi na ulicach. Czułem, że żyję. Wiedziałem, że w planach mamy nocne Koloseum, Piazza Venezia, Schody Hiszpańskie oraz fontannę di Trevi. Czułem pod skórą, że to będzie wieczór, a w zasadzie noc pełna wrażeń. Nie miałem pojęcia jednak, że te wrażenia zamienią się w łzy. Łzy szczęścia i poczucia spełnienia marzeń. Nawet teraz, kiedy to piszę, mam mokre oczy. Między dwoma budynkami zauważyłem jakąś kolumnę, dość mocno podświetloną. Później wpadłem na to, że to przecież Kolumna Trajana. Zupełnie jednak nie spodziewałem się, co za kilka chwil ujrzę, kiedy dam kilka kroków do przodu i wyjdę z tej małej uliczki. Stanąłem zmrożony widokiem wielkiego budynku. Budynku, który zawsze chciałem zobaczyć na żywo, a teraz on stoi, a w sumie to ja stoję u jego podnóża i patrzę na niego i patrzę i patrzę i nie wierzę w to, co widzę. Altare Della Patria. Ołtarz Ojczyzny. Ten budynek wyzwala we mnie wielkie emocje. Dlatego też stałem, patrzyłem i czułem, że zaraz się poryczę. Nie, że uronię łzę, nie, że będę mieć wilgotne oczy, ale po prostu, zwyczajnie się poryczę. W nosie miałem turystów. Tak też się stało. Chusteczki były niezbędne.
Fontanna di Trevi. Mimo że o tym wiedziałem, to jednak zaskoczyła mnie ilość ludzi przy fontannie di Trevi. Ludzie byli po prostu wszędzie. Na szczęście nie przeszkadzało to specjalnie w kontemplowaniu tego miejsca. Niestety nie wrzuciłem pieniążka, ale wiem, że wrócę tam po to, aby naprawić ten błąd i go wrzucić.
Koloseum. Nie wszystkie budowle w Rzymie pochodzą z okresu przed naszą erą. Tak właśnie jest z Koloseum, czyli Amfiteatrem Flawiuszów. Został on zbudowany w I w. n. e. Jak wiecie, skończyłem historię na UŁ. Cały I semestr to kurs historii starożytnej. Nie było, więc mowy, by nie uczyć się o tym amfiteatrze. Zresztą on w mojej świadomości jest od 5 klasy szkoły podstawowej, czyli od jakiegoś roku 1993. Dlatego też tym bardziej pragnąłem zobaczyć go na żywo. W scenerii nocnej widziałem go nie raz i nie dwa na pocztówkach. Czymże są pocztówki od bycia tam, u stóp Koloseum. Wrażenie ogromne, chwila zamyślenia nad tym wszystkim, co tam się działo, ile niewinnej krwi przelano. A dziś ja, mały człowieczek dotykam niemalże historii sprzed 2000 lat. Dla mnie, historyka to wielkie wydarzenie w życiu.
Następnego dnia, czyli w poniedziałek, czekało nas całodzienne zwiedzanie Rzymu i jego najważniejszych punktów. Zobaczyłem, więc raz jeszcze Koloseum, ale tym razem zwiedzając go od środka, fontannę di Trevi z jeszcze większą ilością ludzi niż w nocy. Moim oczom ukazały się także Forum Romanum, Kapitol, Campo de’ Fiori, Palatyn, Panteon, Piazza Navona, Piazza del Popolo, Zamek Świętego Anioła i wiele innych.
Watykan. W czasie zwiedzania nie zabrakło także wizyty w Watykanie. Miejsce magiczne, zatłoczone i strasznie gorące. Słońce na Placu Świętego Piotra zachowuje się jak rozgrzany olej na patelni, smaży wszystko i wszystkich. Nie przeszkodziło to jednak w dobrym nastroju na zwiedzanie miejsca, do którego lgnie tyle tysięcy, milionów ludzi na świecie. Już przy wejściu czekała mnie wielka nagroda za to wyczekiwanie w słońcu w kolejce na Placu. Pietà. Umieszczona zaraz przy wejściu do bazyliki, promieniuje swoją pięknością i harmonią. „Obecnie dzieło jest chronione pancerną szybą. Kaplica Piety to miejsce, gdzie papież wdziewa ornat przed obrzędami liturgicznymi w bazylice”.
Sama bazylika zrobiła na mnie ogromne wrażenie, miejsce historyczne, w którym czuje się Ducha przeszłości. Wszystko to znane jest z telewizji z corocznej Pasterki czy innych religijnych uroczystości. Widzieć w telewizji, a być tam i móc przechodzić przez nawy, ocierać się o mury, które powstały setki lat temu i które były świadkiem najważniejszych historycznych wydarzeń w świecie, robi wrażenie.
Wejście na kopułę bazyliki zostanie w mojej pamięci na zawsze. Od windy do samego tarasu widokowego idzie się 6-7 minut po 300paru stopniach. Nogi wysiadają, ale widok, który czeka nas na górze, wynagradza to zmęczenie.
Podsumowując, wszystko to, co widziałem do tej pory w Rzymie podczas mojej pierwszej wycieczki, zostanie w mojej pamięci na zawsze. Wiem, że to, co widziałem to tylko kropla w oceanie możliwości, jakie oferuje Wieczne Miasto. Bardzo podobały mi się krany z wodą w ścianach. Raz, że zaoszczędza się na wodzie mnóstwo pieniędzy, a dwa, w takim upale, nie ma szans na to, by wytrzymać bez wody. Na początku trochę obawiałem się reperkusji z nią związanych. Wiecie, rzymska zemsta faraona. Kompletnie nic takiego nie nastąpiło, więc tym chętniej łapałem każde źródełko z wodą. Rzymskie uliczki, kolorowe od kwiatów, kamienne domy z pięknymi okiennicami i to, czego zabraknąć we Włoszech nie może, czyli pranie. Czasami brakowało mi tylko młodej Sofii Loren wyglądającej przez okno. Niestety oprócz zachwytów są także pewne „ale”. Przede wszystkim w Rzymie nie obowiązują przepisy ruchu drogowego. Z pewnością są, bo być muszą, ale cóż z tego. Każdy jeździ, jak chce, gdzie chce i kiedy chce, nie zważając na kolor światła. To samo dotyczy się także przechodniów. Światło czerwone, ludzie idą, zielone idą, pomarańczowe idą. Na czerwonym w zasadzie stali tylko turyści.
Dodatkowo trzeba uważać na motorini. Są wszędzie, wyskakują nagle z najmniejszej dziury między samochodami. Pędzą, bzyczą i notorycznie trąbią. Ma to swój urok, ale chyba tylko na filmach. Choć widok miliona motorini bardzo mnie urzekał, bo to takie włoskie. Kolejny zarzut, bo wszędobylskie śmieci. Miasto jest tak brudne, że aż dziw bierze, że tak turystyczne miejsce, do którego prowadzą wszystkie drogi, jest tak zaśmiecone. Pudełka po pizzy, torby foliowe i masa innych odpadków wala się po ulicach. Zastanawia ten fakt, bo w apartamencie usłyszeliśmy od Silvii, że powinniśmy segregować śmieci, więc wynikałoby z tego, że o porządek dbają. Kosze na segregowanie naszykowane. I na tym segregowanie się kończy. Uderzają także po oczach bardzo pomazane mury domów, miliony napisów jeden na drugim, które zlewają się w jedną niezidentyfikowaną całość. Choć nie mogę powiedzieć, czasami znaleźć można jakąś mądrość zapisaną na murze. Kolejnym elementem, na który zwróciłem uwagę to brudne samochody. Idąc nocnym Rzymem, rzucają się one bardzo w oczy, zakurzone, czasami ubłocone (choć rzadko), z poobdrapywaną folią z opakowania na koło zapasowe w większych samochodach. Chyba Włosi nie przykładają specjalnej wagi do czystości swoich aut.
Niemniej jednak to miasto mnie w sobie rozkochało, rozpieściło słońcem, zauroczyło językiem włoskim. Wrócę tam z całą pewnością i to pewnie prędzej niż mi się wydaje.
cdn.
9 thoughts on “Włoskie wakacje #Roma”